Historię Romea i Julii zna chyba każdy. Dlatego dość trudną sztuką jest opowiedzieć tę historię w oryginalny sposób, a to niewątpliwie udało się Grażynie Kani w Teatrze Powszechnym. Duża to zapewne zasługa uwspółcześnienia tekstu - tu moje ogromne gratulacje dla osoby, pracującej nad nim. Z jednej strony trzyma się cały czas oryginału, a z drugiej - wcale nie brzmi sztucznie czy nieswojo w nowej adaptacji. Dialogi zostały przygotowane niemal w perfekcyjny sposób, idealnie do tej współczesnej formy spektaklu.
Scenografia prosta i ...sterylna, co najbardziej mnie zdziwiło przy tej sztuce. Romeo i Julia - czyli historia kojarząca się z przepychem nie tylko treści, ale również środków, tu została "ociosana" niemal z wszystkiego poza ekspresją aktorów. Wszystko (i wszyscy), co widzimy na scenie utrzymane jest w kolorystyce czarno-białej/ srebrnej. Taka sterylność może przerażać, ale w zaproponowanym rozwiązaniu, gdzie wszyscy aktorzy cały czas są na scenie - całkiem nieźle się sprawdza. To z resztą ciekawy zabieg reżyserki, który nadaje tej sztuce nowej głębi i pozwala na uzyskanie pewnej jednoczesności akcji, gdy widzimy na scenie obie skłócone rodziny naraz.
I tak ten spektakl to bardzo ciekawa koncepcja interpretacji tego, co wszystkim znane i przedefiniowane przez minimalizm. Niestety minimalizmu zabrakło w grze aktorów. Być może nawet to część koncepcji reżyserskiej, że minimalizujemy wszystkie środki, a uwypuklamy grę aktorską? Niestety jak dla mnie aż tak mocne przerysowanie postaci trąci kiczem i sztucznością. Szczególnie "nie kupuję" w tym spektaklu Anny Moskal (mimo, że lubię tę aktorkę). I do końca bardzo trudno mi było się przekonać do Romea w tak wymuszanej często ekspresji Jacka Belera. Na prawdę nie jestem za teatrem wrzeszczącym, wierzgającym i tarzającym się po scenicznych deskach, a tutaj tego trochę za wiele.
Ujmuje za to Katarzyna Maria Zielińska w roli Julii oraz Eliza Borowska w roli Marty. Niezawodny na scenie jest także Sławomir Pacek, jako Merkucjo (na prawdę uwielbiam tego aktora na teatralnej scenie) oraz Michał Sitarski (Benwolio). Dzięki świetnej grze szczególnie tych dwóch aktorów sztuka nabiera tempa i polotu.
Zupełnie zbędne wydaje mi się dodanie do dramatu akcentu genderowego - niczego nie wnosi, a podkreśla tylko uległość twórców wobec panującej mody na ten "gorący temat".
Jeśli zastanawiacie się, czy pójść do Powszechnego na "Romea i Julię" - warto to zobaczyć. Choćby tylko, aby się przekonać, że historia kochanków z Werony może być opowiedziana w kolejny, ciekawy sposób, także w XXI wieku. Zwłaszcza, że szczególnie aktualnie pokazane są tu relacje rodzinne i międzyludzkie - na miarę naszych czasów. I bardzo to cieszy, że kolejne w historii podejście do tej sztuki, może być mierzone na miarę sztuki.
PS - Współcześni Romeo i Julia, są na tyle współcześni, że mają nawet własnego bloga :-)
Trailer przedstawienia:
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz