niedziela, 26 maja 2013

Śmiertelnie poważne uczucie

"Śmiertelnie poważne uczucie" - Teatr Capitol

Jest klimat. Scenograf ([update] Dorota Banasik - której nazwisko niestety nie zostało wymienione na stronie spektaklu, ale się doinformowałam :) zrobił dobrą robotę. Od razu wiemy gdzie i kiedy jesteśmy - Nowy York, lata 60-te ubiegłego wieku - a akurat w tym spektaklu czasoprzestrzeń jest dość istotna. I choć preferuję raczej scenografię symboliczną, to tutaj bardzo dużo sprzętów na scenie stworzyło już na wejściu specyficzny i jakże elektryzujący klimat. Do tego odpowiednio dobrana muzyka... i przenosimy się w czasie.

Bardzo trudno mi będzie napisać coś o tym przedstawieniu, jednocześnie nie spoilerując... ale się postaram ;)  Przede wszystkim sama akcja spektaklu cały czas trzyma uwagę - tu wielkie ukłony dla autora tekstu (Bruce Graham). Jest to na prawdę dobrze napisana historia z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji. Można by tylko doszlifować niektóre dialogi, bo - szczególnie na początku sztuki - w kilku miejscach aktorzy jakby potykali się o nie.

Sztuka opowiada historię relacji pewnej pary: Maddie (Daria Widawska) i Richarda (Piotr Grabowski). Ona jest aktorką nie pierwszej już młodości, grającą w reklamach środków do czyszczenia, ale sama niestety za czystością nie przepada. To akurat bardzo jest podkreślone przez wspomnianą już scenografię - chwilami sama miałam ochotę wejść na scenę i tam posprzątać... ;] W jakim momencie życiowo-zawodowym jest Maddie świetnie oddają jej słowa: "Kiedyś marzyłam o zdobyciu Oscara, teraz marzę już tylko, by zagrać w reklamie piwa..." W jej niepoukładanym z dnia na dzień życiu, zjawia się Richard -  mężczyzna idealny: przynosi kwiaty, sprząta, komplementuje i przychodzi zawsze na czas...

I tak oto ta para to bohaterowie "Śmiertelnie poważnego uczucia". Co dalej między nimi zajdzie musicie zobaczyć sami ;) 

Spektakl grany jedynie przez dwie osoby wymaga szczególnego kunsztu aktorskiego, bo trzeba utrzymać (i wytrzymać) na sobie przez cały czas uwagę widza, dlatego z pewnością została tu dobrana gwiazdorska obsada. Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że w pierwszej części sztuki aktorzy byli bardzo spięci, a przez to niestety na scenę wkradła się sztuczność. Na początku szczególnie mało przekonująca w swojej roli była Daria Widawska. Ale kładę to na karb nieogrania jeszcze spektaklu (jest on na afiszach dopiero od połowy maja), bo już po przerwie jakość gry aktorskiej była zupełnie inna, a aktorzy poczuli się wreszcie, jak ryby w wodzie.

Dodam jeszcze, że spektakl nie daje gotowej odpowiedzi, raczej pozostawia duże pole do interpretacji, a widz ma o czym myśleć, wychodząc z teatralnej sali...

Oficjalny plakat: 


piątek, 17 maja 2013

Emocjonalna rzeź na scenie

"Bóg mordu" - Teatr 6. piętro

Ujmę to tak - nazwa spektaklu mnie nie zachęcała. I pewnie gdyby nie Marta, która mnie na niego "wyciągnęła", to nie trafiłabym na 6. piętro Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie... a na pewno nie na ten tytuł. 

"Rzezi" Polańskiego - jakimkolwiek jest to zaniedbaniem z mojej strony - nie oglądałam, a więc scenariusz był mi zupełnie nieznany, dzięki czemu zostałam mile zaskoczona. Jestem pod ogromnym wrażeniem pomysłu scenarzysty i także samego tekstu - bo on jest chyba najmocniejszym aspektem całości.

Kolejnym ogromnym zaskoczeniem były bardzo ciekawa scenografia - i nie mam tu na myśli dość tradycyjnych mebli, jak stół, kanapa i fotele, ale "wychodzące" ze ściany elementy - bardzo oryginalne rozwiązania "pogłębiające" scenę o kolejne pomieszczenia. Na prawdę ciekawy pomysł Macieja Chojnackiego.

Tekst Yasminy Rezy w Teatrze 6. piętro to dość ciekawe pomieszanie komedii i tragedii. Sztuka pokazuje jak bardzo różni się nasze oblicze, pokazywane światu, od tego, co na prawdę nosimy w sercu. I świadomie używam tu zaimka "my", a nie "bohaterzy", bo według mnie są oni tylko symbolami.
Spektakl to dość długa rozmowa rodziców dwóch chłopców. Spotykają się po to, by wyjaśnić konflikt między swoimi synami, a niechybnie sami popadają w sytuacje konfliktowe - w miarę rozwoju akcji powstają coraz to nowe sojusze: małżeństwo kontra małżeństwo, kobiety konta mężczyźni i w reszcie - najbardziej niebezpieczne - sojusze w poprzek-małżeńskie. Jest to swoiste studium nad wartościami, ale też emocjami współczesnego Europejczyka (bo podejrzewam, że takie spotkanie podobnie by wyglądało w niejednym kraju UE).

Co ciekawe - każda z postaci jest zupełnie inna, a jednocześnie w tak krótkim czasie spektaklu (95 minut) bardzo spójnie zbudowana. Szczególnie udaje się to Jolancie Fraszyńskiej (Veronique), która moim zdaniem jest niekwestionowaną gwiazdą tego przedstawienia - buduje swoją (niełatwą) postać bardzo konsekwentnie i na prawdę autentycznie. Fraszyńska w "Bogu mordu" jest jak wulkan talentu, w czasie erupcji! Na prawdę warto pójść na ten spektakl choćby tylko dla niej!

Tak dobrze aktorsko niestety nie poradzili sobie panowie - Cezary Pazura (Michel) i Michał Żebrowski (Alain). I o ile jeszcze Żebrowski chociaż gra (albo stara się grać) z polotem, o tyle Pazura jako aktor nie pokazał nic nowego. Jak to ujęła Marta - cały czas wykorzystuje te same środki, którymi grał w komediowych serialach jeszcze w latach 90-tych. No niestety, tak, jak bardzo pozytywnie zaskoczył mnie na teatralnych deskach Krzysztof Kwiatkowski w "Irydionie", tak Pazura przeniósł swoje granie jeden-do-jednego z ekranu na scenę...

Natomiast dużym odkryciem tego przedstawienia jest dla mnie Anna Dereszowska (Annette) - mam wrażenie, że ta rola pozwoliła jej rozwinąć skrzydła. I tak oto - aktorsko ten spektakl zdecydowanie należy do kobiet!

Podsumowując "Bóg mordu" to sztuka, na której można się bardzo dobrze bawić, ale jednocześnie zastanowić "nad tym, co w człowieku siedzi". Zaprasza też do refleksji nad tym, co teraz jest dla nas ważne, a co najważniejsze. Spektakl, pokazując wycinek całkiem powszechnej, codziennej rzeczywistości, obnaża ludzkie słabości, uzależnienia i dość słabą kondycję relacji, w które wchodzi współczesny człowiek, relacji nawet ze współmałżonkiem.

Oficjalny trailer: 

poniedziałek, 13 maja 2013

Cristiada - w obronie wiary

To jest blog o teatrze i miałam dziś pisać recenzję ze spektaklu, ale wróciłam właśnie do domu z filmu "Cristiada" i jestem tak pełna emocji z nim związanych, że w żadnej innej notce, niż ta nie byłabym dziś autentyczna. Dlatego, mimo iż jest to blog teatralny, pozwolę sobie na małe odstępstwo i dziś kilka słów o produkcji kinowej.

Kiedy zamieszczałam na Facebooku link do trailera filmu, jedyny opis, jaki przychodził mi do głowy, to "najmocniejszy film ever!". I tak właśnie o nim myślę. Nie jest to film mocny efektami specjalnymi, litrami wylanej krwi, czy zszarpanymi nerwami w oczekiwaniu na kolejne zwroty akcji... ale jest to film mocny wiarą ludzi, o których opowiada, ich autentycznym świadectwem i determinacją w obronie wolności.


Cristiada to opowieść o Meksyku lat 20-tych XX wieku, gdzie rząd wprowadza restrykcje związane z wiarą katolicką, zamykane są kościoły, zabijani kapłani i wierni... i wtedy ma miejsce oddolne Powstania Cristeros w obronie wiary i wolności. 

Autentyczny - to moim zdaniem przymiotnik najlepiej określający ten film. Autentyczna jest tu przede wszystkim sama historia ludzi i narodu. Absolutnie widać, że jej autorem nie jest jakiś scenarzysta z Ameryki, ale ...sam Bóg. Na czele powstania staje ...ateista, ale sami zobaczcie, czego Bóg może dokonać. Bo, jak mówi w jednej ze scen ksiądz Vega (Santiago Cabrera), "Bóg może nawet z najgorszych sytuacji wyprowadzić większe dobro". Autentyczni są aktorzy wcielający się w postaci tego dramatu, bo przede wszystkim oni - bohaterowie są tu najbardziej prawdziwi w swojej wierze. Film nie jest sielankową opowieścią o jakiejś tam historii, ale przejmującą prawdą o tym, co miało miejsce jeszcze kilkadziesiąt lat temu.




Dodam, że film zrealizowany został z dbałością o najmniejsze szczegóły, a w obsadzie wystąpiły znakomici aktorzy: Eva Longoria, Andy Garcia (nominowany do Oscara), Peter O’Toole (laureat Oscara), Oscar Isaac, Catalina Sandino Moreno (nominowana do Oscara), Eduardo Verástegui, Mauricio Kuri. O jakości tego obrazu może przekonać Was fakt, że jego reżyserem jest Dean Wright, który pracował przy takich superprodukcjach, jak "Titanic", trylogia „Władca pierścieni” i „Opowieści Z Narni”.

Nie będę zdradzać fabuły filmu, napiszę jedynie jeszcze tylko, że film trzyma w napięciu, a jednocześnie uwalnia spore ilości łez... ale też - i może przede wszystkim - wiary i odwagi do tej wiary... 
Zmusza też do refleksji nad swoją wiarą, ja ciągle mam w uszach pytanie, jakie pada z ust ojca Christopher'a (Peter O’Toole): "Kim jesteś, jeśli nie walczysz o to, w co wierzysz?".

Jeśli chcecie zobaczyć "Cristiadę", to załączam listę kin, gdzie można jeszcze ten niesamowity film zobaczyć. 

Trailer:



zdjęcia i trailer pochodzą z oficjalnej strony filmu "Cristiada" w Polsce

piątek, 10 maja 2013

"Irydion" na nowo... w Teatrze Polskim

"Irydion" - Teatr Polski 

Zygmunt Krasiński, Andrzej Seweryn, Leszek Bzdyl, Olo Walicki - to połączenie w jednym spektaklu daje na prawdę mocny efekt.

Dramat Krasińskiego okazuje się być aktualny także w dzisiejszych czasach telefonów komórkowych, krótkich i intensywnych informacji w mediach i szybkiego życia w pędzie... Andrzej Seweryn, który zajął się zarówno reżyserią, jak i adaptacją sztuki, po raz kolejny potwierdził, że teatr jest jego powołaniem. 

Powierzenie opieki nad ruchem scenicznym Leszkowi Bzdylowi - moim zdaniem choreografowi z najwyższej półki (ale ja mogę być nieobiektywna, bo jestem fanką Dada von Bzdülöw od początku jego istnienia) dodało całości spektaklu niebanalnej formy, obok ważnych treści. Natomiast muzyka znakomitego Ola Walickiego nadaje przedstawieniu rytmu i cały czas trzyma w napięciu. Warto wybrać się na "Irydiona" choćby tylko po to, by zobaczyć połączenie tych czterech talentów w jednym dziele. 

Śmiało mogę powiedzieć, że "Irydion" w Teatrze Polskim to połączenie klasyki Krasińskiego z nowoczesną formą teatru. Użycie jedynie symbolicznej scenografii pozwala na skupienie uwagi widza na akcji rozgrywającej się na scenie. I tu trzeba przyznać, że aktorzy stanęli na wysokości zadania. 

Szczególnie Krzysztof Kwiatkowski, którego (nie będę ukrywać) miałam okazję pierwszy raz oglądać na scenie, w tej roli przekonał mnie, że jest aktorem stworzonym na teatralne deski. Irydion w jego wykonaniu jest autentycznym mężczyzną, którym targają chęć zemsty i miłość - na przemian. Sztuka doskonale pokazuje, co dzieje się z człowiekiem, który zapomni o zbawieniu, a zaprzeda się aniołowi ciemności i zemsty. 

Tu ogromne brawa należą się też Jerzemu Szejbalowi, który jako zło wcielone tak doskonale pokazuje motywy z jakich działa... że przytoczę tylko scenę monologu "Nazarejczyku, wrogu mój... w Twoim imieniu będą zabijać i palić..." 

Podsumowując - spektakl na prawdę warto zobaczyć. Zarówno ze względu na niesione treści, jak i nowe, elektryzujące wykonanie. Tymczasem, abyście mogli chociaż posmakować, zwiastun spektaklu: