niedziela, 27 października 2013

"To blog or not to blog" - po debacie przy herbacie

W mijającym tygodniu odbyła się w Teatrze Polskim w Warszawie debata pod takim właśnie tytułem: "To blog or not to blog". Zapis debaty można obejrzeć na stronie teatru. 
Spotkanie było promowane tak:
"Pierwsza publiczna debata poświęcona blogom i autorskim formom wypowiedzi w internecie na tle marginalizowania roli krytyki teatralnej oraz kryzysu tradycyjnych form komentowania polskiego życia teatralnego." 
I szczerze mówiąc liczyłam na trochę bardziej "głęboką" rozmowę. Tymczasem jedyne, czego się dowiedziałam to, że na blogach teatralnych nie możemy mówić o stricte recenzjach, ale raczej opiniach, bo recenzje "zarezerwowane" są dla krytyków w "poważnych pismach", a subiektywne blogi są raczej miejscem na refleksje, komentarze, opinie...

I nawet się z tym zgadzam, bo zakładając tego bloga, na stronie "O blogu" właśnie tak pisałam: 
"Nie będą to recenzje tradycyjne, bo takie można znaleźć w branżowych pismach i portalach teatralnych. Moje recenzje to przelane przeze mnie wrażenia - całkowicie subiektywne zachwyty lub rozczarowania."
I tak sobie myślę, że trochę zachodu i pewnie trudu kosztowało organizatorów przygotowanie tej debaty, a już na pewno czasu - bo nic samo się nie zrobi. Szkoda, więc że ten czas - zaproszonych gości, ale też publiczności - został poświęcony (bo przecież nie przetrwoniony) na rozmowy o oczywistościach, o tym, że blogerzy to nie krytycy i na tłumaczenie prowadzącemu, jak zarabia się na blogach. 

Szkoda, bo myślę, że mając na scenie (nomen omen) tak ciekawych gości, można było zejść "głębiej w temat" i spróbować porozmawiać o czymś więcej - może o motywacji? może o inspiracji? może o granicach? może o niezależności? może o wolności? może o "plagiatach"? może o...? Nie wiem, ale czuję głęboki niedosyt, zamiast głębokiego poruszenia tematu, po tym spotkaniu. I liczę na to, że organizatorzy zdecydują się na kolejne i tym razem potraktują temat nieco poważniej.

PS. Przy okazji chciałam Teatrowi Polskiemu podziękować za zadbanie także o tych zainteresowanych debatą, którzy nie mogli być na niej osobiście, i przygotowanie streemingu live :)




poniedziałek, 21 października 2013

Oswoić śmierć - Udając ofiarę, Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu


Współczesna Rosja to idealne miejsce na tragikomedię. Młody mężczyzna, Wala, po studiach, pracuje w wydziale śledczym w roli trupów, czyli ofiar wypadków lub zabójstw (w zależności od ustaleń ostatecznych). Śledzimy jego życie "służbowe" przeplatane scenami z życia prywatnego, gdzie... także trup. Ojciec Wali został "zlikwidowany" przez swoją żonę i brata.

Historia trochę inspirowana szekspirowskim "Hamletem", ale jednak zupełnie nie uwypuklona przez reżysera (Bartosz Zaczykiewicz) w tym spektaklu. Szekspirowski akcent pobrzmiewa tylko gdzieś w "międzyczasie" i stwarza tło dla pozostałych wydarzeń. I to akurat uważam za bardzo dobre posunięcie reżyserskie, bo nawet przenosząc na scenę tekst tak ciekawych dramaturgów, jak bracia Priesniakow, łatwo w tym temacie otrzeć się o banał. 

Tymczasem spektakl jest o czymś innym - wizje lokalne przeprowadzane na miejscach zbrodni pokazują o wiele więcej emocji, ale też prawdy - jak łatwo zniszczyć ludzkie życie. Pokazują jak cienka jest granica między farsą, a tragedią... 

Tu ogromne brawa dla Grzegorza Wiśniewskiego, który na scenie wciela się w kolejnych zabójców oraz wuja Wali, każdorazowo bardzo wiarygodnie budując zupełnie różne postacie. I nie wahałabym się ogłosić go najjaśniejszą gwiazdą tego przedstawienia. Na uwagę zasługuje także gra aktorska Macieja Raniszewskiego (Wala) oraz Michała Marka Ubysz (milicjant przeprowadzający wizje lokalne), a w szczególności jego monolog w japońskiej restauracji. Zupełnie odwrotnie rzecz wygląda z Mirosławą Sobik, bardzo sztucznie wcielającą się w rolę milicjantki - choć jest nadzieja, bo z początku jej gra przypominająca wygłaszanie kolejnych kwestii na szkolnej akademii, rozkręca się w miarę spektaklu.

Trzeba przyznać - sztuka została zrealizowana z pomysłem. Choć jak dla mnie za dużo w niej wulgaryzmów - dosłownie i w przenośni. Scena łóżkowa na stole absolutnie do mnie nie przemawia, a także - niczego nie wnosi do treści i całości spektaklu. Dodatkowo wspomniany już monolog milicjanta na temat współczesnych 30-latków, którzy życie traktują jak "zabawę w udawanie", przeciwko niczemu się nie buntują, wszystko przyjmują dla swojej wygody... jest jednym z mocniejszych scen. Intryguje i pobudza do myślenia, ale nasycenie wulgaryzmów w tym, bądź co bądź, niedługim tekście przyprawia o ból głowy. Jeśli teatr jest sztuką wysoką (a przynajmniej powinien być), to używanie takiego języka z taką intensywnością, niestety przenosi tę sztukę do parteru... żeby nie powiedzieć, że niżej. Nie rozumiem - i nawet nie będę próbowała - dlaczego reżyserzy i dramaturdzy tak bardzo chcą szokować na scenie, skoro cały świat niczego innego nie robi, tylko szokuje...

Na koniec dodam jeszcze, że bardzo ciekawie została zaprojektowana scenografia do "Udając ofiarę". Kiedy weźmiemy pod uwagę ilość scen i ich różnorodność (mieszkanie, basen, restauracja, etc.), okazuje się, że scenograf stanął przed sporym wyzwaniem. Iza Toroniewicz poradziła sobie z nim doskonale, wykorzystując proste przedmioty (stoły, krzesła, liny) na wiele sposobów. 

Spektakl porusza wiele ważnych tematów, jak brak odpowiedzialności młodego pokolenia i jego ciągłą chęć zabawy, kruchość życia ludzkiego i cienką granicę, jaką może dzielić zabawę od morderstwa, a także - lęk przed śmiercią i chęć jej oswojenia. Twórcy stawiają ważne pytania, na które odpowiedzi musimy szukać sami. 

"Udając ofiarę" w Teatrze im. Horzycy w Toruniu
źródło: Teatr im. W. Horzycy w Toruniu

piątek, 11 października 2013

Fenomenalna gra aktorska - Mąż mojej żony, Teatr Kamienica

"Mąż mojej żony" - Teatr Kamienica

Kiedy wchodziłam do niedużej sceny "parter" Teatru Kamienica, nawet nie przypuszczałam, co tam mnie spotka. Fenomenalna gra aktorska - tak bardzo krótko można scharakteryzować ten spektakl. Przemysław Bluszcz (Zeflik) i Tomasz Obara (Edmund), wcielając się w mężów jednej żony, pokazali na co ich stać i udowodnili, że aktorstwo teatralne wcale nie musi być nudne, a wręcz przeciwnie - może porwać... Tak, zdecydowanie czułam się porwana przez ten duet na scenie!

Pełen wachlarz środków wyrazu, dystans do siebie i prawdziwa radość aktorów ze swojej, twórczej obecności na scenie - to wszystko sprawia, że spektakl "Mąż mojej żony" ogląda się nie tylko z przyjemnością, ale wręcz - z radością.

Tekst dramatu, którego autorem jest Miro Gavran, choć jest dość przewidywalny, stawia przed aktorami wiele ciekawych wyzwań scenicznych. A oni odważnie je podejmują. Na szczególną uwagę zasługuje ekspresyjna gra Przemysława Bluszcza, który zbudował tak autentyczną postać Zeflika, że aż trudno uwierzyć, że to tylko zadanie aktorskie. Natomiast Tomasz Obara, wcielający się w rolę statecznego Edmunda, po przerwie pokazuje co potrafi na scenicznych deskach. Zdecydowanie to gra aktorska i tak bardzo, dzięki niej, spolaryzowane postacie są głównym atutem spektaklu.

Wyrazy szacunku i uznania kieruję też na ręce Tomasza Obary, który nie dość, że wcielił się w jednego z mężów Heleny, to również wyreżyserował spektakl i przygotował dla niego scenografię i oprawę muzyczną. Tym większe moje uznanie, że wszystko to ze sobą współgrało i tworzyło świetną całość tła dla wydarzeń na scenie.

Spektakl "Mąż mojej żony" absolutnie polecam - jako na prawdę śmieszna komedia (co w teatrze często się nie zdarza) jest doskonałą receptą na dobrze spędzony wieczór, czy niedzielne popołudnie.

Przemysław Bluszcz i Tomasz Obara w spektaklu Mąż mojej żony w Teatrze Kamenica
Przemysław Bluszcz i Tomasz Obara w spektaklu "Mąż mojej żony" - Teatr Kamienica

fot. Photoando.com
zdjęcie ze strony Teatru Kamienica

czwartek, 10 października 2013

Kit nie hit - Pokojówki, Teatr Miejski im. Gombrowicza

"Pokojówki" - Teatr Miejski w Gdyni

Z opisu spektakl zapowiada się nie tylko obiecująco, ale wręcz - elektryzująco. Miało być śmiesznie i erotycznie, miało być z napięciem. Tymczasem na scenie dostajemy mieszankę zupełnie przeciwnych barw - zamiast humoru jest kiepski żart, zamiast erotyki jest zdegustowanie, zamiast napięcia są rozwleczone sceny.

Spektakl promowany jest jako thriller erotyczny, ale na scenie nie znajdziemy ani jednego, ani drugiego - znajdziemy za to spektakl, który albo jest niedopracowany, albo tylko sprawia takie wrażenie.

Reżyser (Krzysztof Babicki) stał się ofiarą swojego pomysłu, by w tytułowych rolach pokojówek obsadzić mężczyzn - z resztą zgodnie ze wskazówkami autora (Jean Genet). Niestety taki zabieg, który na pewno miał szokować, nie wystarczy, by na scenie odnieść sukces. Wydaje mi się nawet, że poza tym zabiegiem nie było na ten spektakl żadnego innego pomysłu reżyserskiego...

A szkoda, bo tekst Geneta jest pełen możliwości i pola do popisu dla reżysera i aktorów. Niekonwencjonalna sztuka o relacjach i emocjach między tymi, którzy służą i tymi, którym się służy, sztuka odkrywająca tajemnice, pokrętne ścieżki myśli i pragnienia... a w to wszystko wpleciona intryga. I rzeczywiście jest materiał na thriller erotyczny, a nawet materiał na sceniczny hit. Niestety - materiał zmarnowany, bo na scenie nic samo się nie zrobi...

Spektaklu nie uratowała nawet gra aktorska. I choć Dariusz Szymaniak (Solange) i Szymon Sędrowski (Claire), obsadzeni w rolach tytułowych, dali z siebie wszystko, to spektakl nie porywa. Momentami nawet zbyt przesadna ekspresja Sędrowskiego przytłacza do tego stopnia, że widz z niecierpliwością czeka końca - i to jedyne napięcie jakie udało się uzyskać twórcom tej sztuki. Całe szczęście, że na scenie jest jeszcze Dariusz Szymaniak, tylko jego kunszt aktorski jest osłodą na całe nieporozumienie, jakie dzieje się na scenie. Nieporozumieniem jest też gra Beaty Buczek-Żarneckiej w roli Pani, której służą pokojówki. Tak sztucznej, mało wiarygodnej i niedopracowanej postaci na scenie dawno już nie widziałam.

Reasumując - spektakl, który z afiszy zapowiada się doskonale, ogromnie rozczarowuje na scenie. I może nawet tym większe to rozczarowanie, że sztuka ma wszelkie warunki do tego, by być hitem - ciekawy, intrygujący tekst, utalentowani aktorzy Teatru Miejskiego w Gdyni, reżyser z sukcesami... wszystko to wróży dobrze, a jednak okazało się za mało.

Dariusz Szymaniak i Szymon Sędrowski w spektaklu "Pokojówki", Teatr Miejski w Gdyni


wtorek, 8 października 2013

Powrót tea-tralny

Czas wakacji okazał się dla mnie (i bloga) sezonem prawdziwie ogórkowym. Był to dla mnie czas wielkich zmian na niemal wszystkich polach życia - m.in. przeprowadzka z Warszawy do Gdańska, nadrabianie zaległości w urlopie i po urlopie...

Jednym słowem - spędziłam te kilka tygodni (a nawet miesięcy...) z dala od scen teatralnych. Ale już to powoli nadrabiam ;-)
Moje zmiany życiowe będą też rzutować na to, co pojawiać się będzie na blogu - bo siłą rzeczy będzie tu teraz więcej recenzji z teatrów trójmiejskich, choć Warszawy nadal nie zaniedbuję i przy każdej możliwej okazji pobytu w stolicy mam zamiar pojawiać się na spektaklach :-)

Nadal też dużo jeżdżę po Polsce i mam nadzieję obejrzeć sztuki także w innych, niż te dwa, miastach.

Tymczasem moje nadrabianie zaczęłam od kilku premier:
"Pokojówki" - Teatr Miejski w Gdyni
"Mąż mojej żony" - Teatr Kamienica w Warszawie
"Seans" - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Recenzje już wkrótce na blogu.